Globtroter: Co jedliście, Panowie, dzień przed zdobyciem bieguna?
Mirosław Chrapusta: Jedzenie na statku było znakomite. Jedzenie i kucharze byli z niemieckich restauracji wysokiej klasy. Trzy razy dziennie posiłki, podwieczorki z ciastem...
G: To jest jakieś nieporozumienie. Ja myślałem, że to będą jakieś pastylki czy żywność specjalnie przetworzona…
Piotr Baran: Kuchnia była bardzo dobra. To była taka kuchnia international, natomiast w każdy dzień były akcenty narodowe, np. akcent chiński, czyli oprócz dań międzynarodowych można było wziąć sobie coś z kuchni chińskiej, innym razem – z włoskiej albo z francuskiej. Każdy dzień był akcentowany jakimś narodowym posiłkiem.
M.Ch.: Przepływaliśmy np. obok wysp Ziemi Franciszka Józefa i w związku z tym mieliśmy wieczór kuchni austriackiej – tak to było zrobione. Jeżeli chodzi o tego typu posiłki – pastylki, jakieś witaminy – to oczywiście były one przygotowane, ale to było na zasadzie superawarii, gdyby coś się stało. Więc były specjalne pojemniki, w których znajdowały się zapasy liofilizowanego jedzenia, witamin, także innego rodzaju artykuły.
P.B.: Była taka uroczystość, kiedy witaliśmy Neptuna, a właściwie prosiliśmy go o to, żeby nam pozwolił dalej płynąć. Zrobiono wtedy ciekawe przedstawienie, które zakończyło się fiestą na pokładzie, z różnymi posiłkami. Tutaj trzeba powiedzieć, że ponieważ lodołamacz był rosyjski, więc Rosjanie bardzo ładnie zadbali o krzewienie swojej kultury. Mieli taki zespół młodzieżowy, który dał koncert, śpiewał piosenki...
G: Czyli zdobycie bieguna nie przypominało w niczym wyprawy Marka Kamińskiego?
M.Ch.: Zupełnie nie. Po pierwsze, ta wyprawa była w innym okresie – wiosną. Lód zapewne wyglądał inaczej. W okresie, w którym my byliśmy, nie byłoby szans, żeby ten biegun w taki właśnie sposób zdobyć – ze względu na rozpadliny, szczeliny w lodzie. Myślę, że nie byłoby warunków technicznych do tego, żeby w taki sposób ten biegun osiągnąć. Absolutnie, była to zupełnie inna wyprawa.
G: Jaki był ten moment na biegunie? Czy to znaczy, że statek zatrzymał się na samym biegunie, odbyła się uroczystość zdobycia bieguna i popłynęliście z powrotem? Jak to wyglądało?
M.Ch.: Samo osiągnięcie bieguna było swego rodzaju uroczystością. Statek miał najlepsze współczesne urządzenia nawigacyjne, zacumował więc dokładnie w tym punkcie. Oczywiście, wokół była pokrywa lodowa, tak że dało się wszystko zorganizować w ten sposób, tak umieścić trap, aby spokojnie można było zejść na lód. Była to swego rodzaju radosna uroczystość – tak to można określić. Oczywiście, wiązało się to z tym, że umieszczono tymczasowo punkt, który oznaczał biegun.
G: Ale rozumiem, że można było zejść ze statku?
M.Ch.: Można było spokojnie zejść ze statku. Statek jest bardzo duży, dlatego trap też był stosunkowo rozległy. No i można było spokojnie zejść z tego statku. Tam, na miejscu każdy robił sobie zdjęcia wokół punktu, który został tam oznaczony jako biegun.
P.B.: Cała uroczystość zejścia na biegun składała się ze zrobienia sobie fajnych zdjęć… Z liny o średnicy około 30 metrów zrobiono taki okrąg wokół bieguna i można było obejść całą kulę ziemską. Zamiast chodzić po równiku 40 000 kilometrów, obeszliśmy sobie ten biegun – paręset metrów. To się oczywiście odbywało z szampanem
G: Piechotą wokół kuli ziemskiej...
P.B.: Wtedy były fajne zdjęcia – zbiorowe i pojedyncze...
G: Ale biegun się przesuwał, to znaczy przesuwała się wasza pozycja podczas tego postoju...
M.Ch.: (śmiech) Może statek zablokował krę w ten sposób, że akurat przez ten moment nie...
P.B.: Drugi taki moment uroczysty to było grillowisko, gdzie można było zjeść różne przysmaki – kucharze wszystko wydawali. No i trzeci moment – to możliwość skoczenia do przerębla. I sporo osób z tego skorzystało – około 20, może 30 osób skoczyło do tego przerębla. Oczywiście zabezpieczeni linami, żeby ktoś nie wpadł pod krę. Był tam płetwonurek jako ratownik. Ten przerębel nie był sztuczny, tylko wyłamany przez lodołamacz, który dopływał do bieguna.
G: A jak gruby jest lód na biegunie?
M.Ch.: Na samym biegunie trudno powiedzieć. To znaczy nie mamy wiedzy na ten temat. Generalnie taki lodołamacz, na którym płynęliśmy, łamie lód o grubości do 3 metrów, ale na pewno tak grubego lodu o tej porze roku nie było. Były miejsca, gdzie lód miał półtora, może dwa metry.
M.Ch.: Myślę też, że dosyć ciekawe jest to, że wszystko było w sposób perfekcyjny zorganizowane logistycznie, w sumie przez dwie firmy, bo i firmę kanadyjską i firmę rosyjską, która z nimi współpracuje. Także względy bezpieczeństwa – nie widziałem nigdzie wcześniej, żeby tak dbano o te wszystkie elementy. Abstrahuję tutaj od sytuacji związanej ze statusem statku – lodołamacz, strefy bezpieczeństwa, które wiążą się z promieniowaniem jądrowym czy taką możliwością, czy z ochroną tajemnic z tym związanych.
P.B.: Bo tutaj trzeba uzupełnić, że był to statek o napędzie atomowym.
G: A można było zobaczyć reaktor?
M.Ch.: Można było zobaczyć przez szybkę, natomiast nie można było robić zdjęć samego reaktora. Jeżeli chodzi o maszynownię i wszystkie inne urządzenia, to było to możliwe. Wracając do kwestii bezpieczeństwa. Piotr mówił tutaj o kąpieli. Kąpiel wyglądała w ten sposób, że najpierw nurek w pełnym wyposażeniu piankowym wskoczył do wody, zbadał wodę, był cały czas obecny podczas kąpieli. Niezależnie od tego było obecnych dwóch członków załogi. Zamontowano specjalny pas, do którego przymocowano specjalne sznury, tak że jak ludzie wchodzili lub wskakiwali do wody, to przez cały czas byli pilnowani, byli na uwięzi. Były też organizowane wejścia na ląd – bo mówimy tutaj o Ziemi Franciszka Józefa. Wyglądało to tak, że wchodziło się do helikoptera według ściśle określonych procedur. Niezależnie od tego najpierw leciała ekipa zajmująca się ochroną, były to osoby w oznaczonych, jaskrawopomarańczowych skafandrach, z długą bronią.
G: To chodzi o niedźwiedzie, nie o piratów?
M.Ch.: Nie, nie. Oni po prostu określali miejsca, w których można przebywać, byli cały czas na straży, patrzyli na okolicę. Potem byliśmy o tym informowali.
G: Ale udało się zobaczyć jakieś niedźwiedzie?
M.Ch.: Widzieliśmy trzy.
P.B.: Pięć.
M.Ch.: Cztery?
P.B: Mamę z dwoma młodymi i później jednego samca.
M.Ch.: Tak. Była samica i dwa młode przy tej samicy. Oczywiście widzieliśmy je ze statku. Poruszały się dość szybko po krze. I drugi, taki dość potężny samiec, który wykazywał zainteresowanie…
G: Pożywieniem?
M.Ch.: Po prostu był zainteresowany i spoglądał na nas.
G: A jaka jest motywacja, żeby pojechać na biegun?
B: Ja myślę, że każdy ma jakąś swoją motywację. Moją motywacją było to, że jeszcze będąc dzieckiem, jak już umiałem czytać, rozczytywałem się z różnych książkach podróżniczych, np. Centkiewiczów, ale nie tylko. Ale jeśli bierzemy pod uwagę krainy lodowe, to Centkiewiczów. Zawsze marzyłem, żeby się tam znaleźć i w zasadzie uważałem, że to są marzenia nie do spełnienia. No i po prostu wygląda na to, że warto mieć marzenia, bo „niestety” one się spełniają.
M.Ch.: Myślę, że to jest kwestia bycia w takim niewyobrażalnym, magicznym miejscu. Kwestia skonfrontowania swoich wyobrażeń z rzeczywistością, która tam jest.
G: Bo po biegunie już chyba tylko kosmos?
M.Ch.: Myślę, że jest mnóstwo ciekawych miejsc na świecie i takich, które nawet nam się nie wydają ciekawe, a potem okazują się bardzo interesujące. Każda podróż jest ważna i cenna, niesie jakiś ładunek poznawczy i emocjonalny, ale są miejsca szczególne. I takim miejscem jest biegun. Myślę, że warto.
G: A jakiego typu ludzie wybierają się na biegun?
M.Ch.: Nie wiem o prawdziwych podróżnikach. Jeżeli chodzi o statek, na pewno nie jest to podróż tania, więc w związku z tym status majątkowy jest pewną cezurą, stwarza pewne bariery. Natomiast to wcale nie jest tak, że są to wyprawy dla milionerów, osób bardzo bogatych. Myślę, że jest wielu ludzi z różnych krajów, z klasy średniej, którzy w jakiś sposób odkładają, rezygnując z innych przyjemności, i są w stanie spełnić swoje życiowe marzenia, tak jak kolega powiedział, czy jedno z marzeń – i na taki biegun się udać. Status majątkowy to jest taka bariera formalna. Myślę, że jadą ludzie, którzy są przede wszystkim ciekawi świata, ludzie, którzy już wiele widzieli, ale także tacy, przed którymi jest jeszcze wiele do zobaczenia, i traktują to jako albo swój cel życiowy, albo jedno z ciekawych miejsc na świecie, które warto zobaczyć.
Rozmawiała: Joanna Schuster i Mirosław Chrapusta
Źródło: „Magazyn Globtroter