Zadzwoń do nas aby dowiedzieć się więcej: +48 12 633 04 60

Sześcioma kołami na koniec świata

20.09.2024
Patagonia

Chile i Argentyna okazują się wręcz idealne do podróżowania motocyklami. Drogi są dobre i nie ma na nich dużego ruchu, kierowcy wykazują kulturę jazdy, krajobrazy zmieniają się jak w kalejdoskopie – po prostu raj dla motocyklistów! Naszą podróż rozpoczynamy, jadąc wzdłuż Pacyfiku. W rezerwacie Laguna Torca podziwiamy czarnoszyje łabędzie, w Concepción odwiedzamy Plaza Independencia, gdzie w 1818 r. proklamowano niepodległość Chile. W Parku Narodowym Nahuelbuta oglądamy lasy araukariowe. Wiecznie zielone drzewa olbrzymy osiągają wysokość czterdziestu metrów i dożywają wieku ponad dwóch tysięcy lat. Dorosłe okazy wystają ponad inne w lesie, są proste jak zapałki i tylko na samej górze parę gałęzi tworzy coś w rodzaju parasola. Jak drzewa z czasów dinozaurów... Poniżej Temuco nie potrzebujemy mapy, naszą drogę wytycza bowiem wysoki na 2847 m n.p.m. czynny wulkan Villarrica. Zastygła lawa przybrała niesamowite kształty poduszek, spaghetti. Z wulkanu wydobywa się dym, podświetlony nocą na czerwono przez kotłującą się w środku krateru lawę. Jadąc dalej na południe, docieramy do Puerto Montt, bramy Patagonii – jednego z najrzadziej zaludnionych obszarów świata, gdzie na ogromnych pustych przestrzeniach hula zawsze wiatr. Roślinność Patagonii to suche stepy, na których łatwo można wypatrzyć pancerniki i pasące się guanako. Smagani huraganowymi wiatrami, pokonujemy bezludzia południowej części kultowej drogi numer 40 w Argentynie. Na pięciusetkilometrowym odcinku kamienistego szutru przeżywamy jedne z najcięższych chwil podczas całej wyprawy. To prawdziwa próba dla naszych motocykli, naszej przyjaźni i nas samych. Próbę przechodzimy pomyślnie, doświadczając na drodze, przy silnych wiatrach, średnio dwóch wywrotek dziennie. A kiedy wiatr rośnie i osiąga siłę huraganu, przez dwa dni damska część załogi nie jest w stanie przejechać nawet kilometra.

Atrakcją Patagonii po stronie argentyńskiej jest Park Narodowy Los Glaciares, którego 25% powierzchni zajmuje największy (poza strefami polarnymi) lądolód na Ziemi – Campo de Hielo Patagónico Sur. W północnej części parku podziwiamy masyw Fitz Roy. Idziemy na dwudniowy trekking do Laguna de Los Tres, gdzie z bliska oglądamy skalne iglice, strzelające na wysokość 3405 m n.p.m. W południowej części parku podziwiamy lodowiec Perito Moreno. Czoło lodowca, szerokie na pięć kilometrów, o średniej wysokości 60 metrów, porusza się z prędkością około dwóch metrów dziennie. Powoduje to spektakularne odrywanie się mniejszych i większych kawałków lodu, które z hukiem lądują w wodzie. Najbardziej imponujące są momenty, kiedy odpada cała ściana. Atrakcją Patagonii po stronie chilijskiej jest Park Narodowy Torres del Paine, gdzie górskimi szlakami pokonujemy pieszo w siedem dni ponad 120 kilometrów. W zachwyt wprawiają granitowe, wznoszące się niemalże pionowo słupy Torres del Paine, turkusowe jeziora, rwące potoki, wodospady, rozległe lodowce.

Cieśninę Magellana przepływamy promem i nasze sześć kółek staje na Tierra del Fuego – Ziemi Ognistej. Po czterdziestu siedmiu dniach docieramy do najdalej na południe wysuniętego miasta na kuli ziemskiej – Ushuaia (54°48’S) . W przeszłości było tam obozowisko Indian, anglikańska misja, kolonia karna oraz punkt postoju korsarzy, statków wielorybniczych, piratów i poszukiwaczy złota. W Parku Narodowym Tierra del Fuego stajemy na końcu drogi krajowej numer 3. Tu właśnie dla jednych zaczyna się, a dla innych kończy autostrada panamerykańska. Dotarcie tutaj to dla nas ogromny sukces! Panamerykana jest kręgosłupem naszej wyprawy. Czas zmienić kierunek na kompasie na północny. Opuszczamy więc Fin del Mundo (koniec świata), pokonujemy  zachmurzone Paso Garibaldi i ruszamy, poznając nowe oblicza Patagonii drogą numer 3 (Ruta 3) wzdłuż Atlantyku. I tym razem towarzyszy nam nasz nierozłączny przyjaciel viento (wiatr). Za Rio Grande przewraca on w środku nocy motocykl Rafała i łamie stelaż w namiocie Małgosi. Na drugi dzień dowiadujemy się, że prędkość wiatru przekraczała 120 kilometrów na godzinę. Najgroźniejsze są ciężarówki. Jedziemy cały czas przechyleni chyba o 40° i gdy mija nas ciężarówka, to oprócz gigantycznego podmuchu wiatru musimy szybko kontrować kierownicą, by nie wpaść pod koła przyczepy. Przy takim wietrze nawet zrobienie najprostszej rzeczy rodzi wiele problemów: przelewanie benzyny z kanistra do baku, odpoczynek czy nawet potrzeba fizjologiczna. Sytuacja zmienia się zupełnie, gdy wieje nam w plecy. Nie możemy uwierzyć! Jedzie się cudownie. Wiatr wytwarzany ruchem do przodu niwelowany jest przez wiatr wiejący z tylu. Poruszamy się jakby w próżni. Taki wiatr, niestety, nieczęsto nam się zdarza.

Ruta 3 jest monotonna: płaski step i tylko od czasu do czasu widok na ocean. Ogromne wrażenie wywiera na nas „pingwineria” w Punta Tombo – największa na świecie, poza Antarktydą, kolonia pingwinów. Są tutaj przedstawiciele tylko jednego gatunku – pingwina Magellana. W okresie lęgowym przybywa ich tu ponad 1 700 000. Ptaki mają norki, w których składają jaja i chronią się przed słońcem. Po parku poruszamy się specjalnie wyznaczoną ścieżką. Pingwiny również idą czasem przed nami niczym przewodnicy. Ścieżka prowadzi na skałę, z której można oglądać setki pingwinów na plaży – ich odgłosy przypominają dźwięki wydawane przez osły! W marcu pingwiny Magellana odpływają na północ, skąd wracają w sierpniu – najpierw sami „faceci”, by przygotować norki i legowiska. Miesiąc później przypływają „kobietki”, a w październiku każda para będzie mieć po dwa jaja.

Ewenementem na skalę światową jest również półwysep Valdés, gdzie występuje kolonia słoni morskich – jedyna usytuowana na stałym lądzie. Można tu też zobaczyć lwy morskie, pingwiny, foki, wieloryby, orki, delfiny, ptaki. Jedziemy szutrami do Punta Norte. Podziwiamy tam dużą kolonię dorosłych lwów morskich, które razem z małymi wylegują się na plaży. Cudowny widok! Są też słonie morskie i orki! Widzimy z bliska  ogromne płetwy i fontanny tworzone przez wydychane powietrze. Na naszych licznikach pojawia się 10 000 kilometrów. Oblewamy to kubkiem yerba mate, którą w Argentynie pije się wręcz nałogowo, najczęściej przez metalową słomkę (bombilla) ze specjalnego naczynia (guampa). Yerba mate – wysuszone, lekko wyprażone, rozdrobnione liście ostrokrzewu paragwajskiego – zawiera kofeinę, teobrominę oraz alkaloidy o działaniu pobudzającym układ nerwowy. W miarę jak napoju ubywa, guampa uzupełniana jest gorącą wodą z czajnika lub termosu. Picie mate to nie tylko zaspokojenie pragnienia, ale i cały ceremoniał.

Niezapomniane wrażenia pozostawia przejazd przez Andy na trasie Mendoza– Santiago. Nasza droga powoli wspina się coraz wyżej i wyżej. Mamy szczęście do pogody. Błękit nieba jest wręcz nierzeczywisty. Jedziemy wąwozem wzdłuż rwącej Rio Mendoza. Dalej wąska dolina otwiera się w okolicach Uspallaty i pojawiają się pierwsze ośnieżone szczyty. To w tych okolicach kręcone były zdjęcia do filmu Siedem lat w Tybecie. Jedziemy dalej w górę, do Puente del Inca (2720 m n.p.m.) – niesamowitego mostu rzeźbionego tysiące lat przez naturę, który powstał na styku wód termalnych o temperaturze około 35°C i lodowatej wody spływającej z gór. Oglądamy też pozostałości Transandiny – zbudowanej na początku XX w. kolei łączącej Argentynę z Chile, zamkniętej w 1984 r. Zaczyna wiać, i to  „w mordę”. Nasze maszyny zwalniają z siedemdziesięciu kilometrów na godzinę do czterdziestu kilometrów na godzinę, nadal jednak dzielnie pną się dalej. Znajdujemy miejsce na nocleg z widokiem na Aconcagua (6962 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Ameryki Południowej. Mamy szczęście, na niebie nie ma żadnej chmurki i możemy podziwiać tego olbrzyma w pełnej okazałości, skąpanego w świetle księżyca w pełni. Idziemy do Parque Provincial Aconcagua, z którego krótki szlak prowadzi nas do małego jeziorka. Kamienny Strażnik (Aconcagua w języku keczua) odbija się w wodzie niczym w lustrze.

Ruszamy w dalszą drogę w kierunku granicy chilijskiej. Mamy dwie możliwości. Pierwsza to dwukilometrowy tunel Cristo Redentor (3200 m n.p.m.), którym odbywa się 95% ruchu kołowego. Druga to przejazd wijącymi się nad przepaściami szutrami prowadzącymi na przełęcz Los Libertadores (3862 m n.p.m.). Rafał ma wielką ochotę wypróbować nasze motocykle na takiej wysokości, jednak ja i Gosia początkowo nie pałamy ciekawością. Przełęcz pokonujemy więc tunelem, w którym przekraczamy granice z Chile, mimo że do przejścia granicznego jest jeszcze dobrych parę kilometrów. Po drugiej stronie tunelu decydujemy się jednak wjechać na przełęcz. Pomału pniemy się, nasze maszyny dzielnie znoszą ciężką pracę, wreszcie docieramy do celu, na wysokość ponad 3800 m n.p.m., gdzie stoi wielka statua Cristo Redentor (Chrystusa Zbawiciela). Widoki zapierają dech w piersi. Po siedemdziesięciu jeden dniach zataczamy pętlę i wjeżdżamy z powrotem do Santiago.

 

Źródło: archiwum "Globtrotter"

Tekst: Elżbieta Ziemba, Rafał Benedyczak

 

Zaciekawiła Cię ta historia? Sprawdź nasze wyjazdy

Argentyna, Brazylia z Amazonią, Urugwaj, Paragwaj, Wodospady Iguazu 16 dni

Argen­tyna Chile Boli­wia Uru­gwaj 18 lub 21 dni

Kolumbia wycieczka 14 dni

Kolumbia 17 dni | Tęczowa rzeka

PERU BOLIWIA 18 DNI

Peru - Brazylia - Argentyna