Zadzwoń do nas aby dowiedzieć się więcej: +48 12 633 04 60

Goryle górskie w Ugandzie

15.11.2024
Goryl górski w Ugandzie

Goryla rodzina Susa w Ruandzie, licząca ponad 30 osobników, jest znana wielbicielom tych zwierząt głównie dlatego, że była badana przez samą Dian Fossey, która ponad 40 lat temu założyła w górach Wirunga obóz badawczy. Przez 18 lat żyła wśród naszych dalekich kuzynów, tropiła, obserwowała, troszczyła się o nich i broniła. To, co zrobiła, jest nie do przecenienia. Dzięki niej goryle górskie nie wyginęły, a ich populacja prawie się podwoiła. Obecnie jest ich około siedmiuset. Gdy na wysokości ponad 3000 m n.p.m. odwiedziłam ruiny obozu badawczego Karisoke i grób Dian Fossey, zastanawiałam się, dlaczego jest tak skromny, a jej życiorys wywieszony w szałasie, w celofanowej brudnej koszulce, wygląda wręcz przygnębiająco. Czy 75 dolarów od osoby za wycieczkę do grobu i 500 dolarów za godzinne spotkanie z małpami nie pozwalają na coś więcej, chociaż na postawienie przyzwoitej tablicy informacyjnej?

Sama Dian na pewno nie chciałaby pomników, a pieniądze wydałaby na pensje dla strażników broniących goryli przed kłusownikami. Fundusze, które z takim trudem zdobywała, starczały na niewiele, często więc opłacała miejscowych tropicieli z własnych oszczędności czy z honorarium za książkę Goryle we mgle. Musiała również złamać swoje przyrzeczenie, że nie pozwoli zrobić z Karisoke ... zoo:

„Nigdy nie będzie więcej jak czworo... turystów naraz, a odwiedziny goryli nie wyprzedzą w hierarchii ważności bieżących badań studenckich. Turyści będą pod ścisłym nadzorem. Nie podoba mi się to, ale

jeśli Karisoke ma ratować goryle górskie, nie sposób tego uniknąć, ponieważ nie mogę dłużej utrzymywać obozu z resztek moich oszczędności”.

Wszystko o gorylach

Turystów odwiedzających grupę goryli jest maksymalnie ośmiu, a zezwolenie na „audiencję”, tzw. permit, najlepiej załatwiać z dużym wyprzedzeniem. W Ugandzie jest pięć, a w Ruandzie z czternastu – siedem rodzin, które przyzwyczaiły się do ludzi.

Goryle codziennie w innym miejscu budują gniazdo, w którym śpią. Gniazdo znajduje się na ziemi i cała gromada, w zależności od liczebności rodziny – przeciętnie kilkanaście osobników, ale i czasem trzydzieści, śpi ciasno przytulona do siebie. Tak jest ciepło i bezpiecznie. W górach temperatura nocą spada do kilku stopni Celsjusza. Mały goryl nie odstępuje matki na krok przez pierwsze kilka miesięcy, początkowo wisi pod piersią, potem noszony jest na plecach. Po roku wspina się na drzewa i bawi z pozostałym rodzeństwem, ale nigdy nie oddala się za daleko. Przywódca stada – silverback, czyli srebrnogrzbiety, nazywany tak od siwego paska na plecach, ma go stale na oku. Goryle nie mają naturalnych wrogów, zagrażają im tylko ludzie: rolnicy, którzy potrzebują nowych terenów do uprawy i wypasu bydła, oraz kłusownicy, którzy polując na antylopy i dzikie świnie, zakładają sidła. Na kończynie goryla druciana pętla przy każdej próbie uwolnienia zaciska się mocniej. Nawet urwany drut jest nadal śmiertelnie niebezpieczny, wrasta po pewnym czasie w ciało, tamuje dopływ krwi, doprowadza do zakażenia i zabija.

W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX w. – czasach Dian Fossey – była również moda na goryle trofea: głowę czy rękę, z której preparowano np. popielniczkę... Odbiorcami zostawali najczęściej bogaci Amerykanie, którzy widocznie tak mocno „fascynowali” się badaniami Fossey, że musieli mieć „coś” z goryla na pamiątkę. Trzeba też było czasem zdobyć małpę do ogrodu zoologicznego lub prywatnej kolekcji „miłośników zwierząt”. Opłacano więc kłusowników, najczęściej za cichą zgodą lokalnych władz, by zdobyć młodego osobnika. Podczas nierównej walki ginęła zazwyczaj matka, przywódca oraz inni członkowie stada, którzy bronili maleństwa. Gorylątko zaś po krótkim czasie i tak umierało, bo nie mogło w żaden sposób przystosować się do warunków panujących w zamkniętej klatce. Współcześnie już nikt nie próbuje takich eksperymentów. W ogrodach zoologicznych widuje się goryle nizinne, które z powodzeniem dają się rozmnażać poza środowiskiem naturalnym. W Polsce można je zobaczyć w Opolu i Warszawie.

Tropienie rodziny srebrnogrzbietego

Grupa szczęśliwców, która jako pierwsza udaje się na spotkanie z gorylami, niewiele opowiada. Wspinaczka trwała niecałe pół godziny, a goryle coś zajadały i były średnio widoczne. Do tego siedziały na stromej ścieżce i po piętnastu minutach sturlały się w przepaść i tyle było je widać. Jedna z uczestniczek jest tak zrozpaczona, że będzie próbowała wykupić permit na kolejny dzień. Inna natomiast nie rozumie, o co tyle zamieszania. Ilu uczestników, tyle relacji i indywidualnych przeżyć. Może zbyt wybujałych oczekiwań i scenariuszy? Wraca kolejna grupa. Oczarowana i zachwycona. Po intensywnej wspinaczce natrafili na odpoczywające stado. Goryle dzieci rozrabiały, wspinając się na rodziców i drzewa, dorośli spali lub się iskali, a silverback z pewnego oddalenia tolerancyjnie obserwował swoją gromadkę. Dokładnie po godzinie wstał i poprowadził swoje stado w głąb dżungli.

Srebrnogrzbiety opiekuje się całym stadem, czasami wspomagają go jeden lub dwa samce. Odstraszając potencjalnego wroga, staje na tylnych nogach, bębni w klatkę piersiową, ryczy i szczerzy groźnie kły. Często przy tym szarżuje, tratując i wyrywając wszystko wkoło, co przy jego dwu metrach wzrostu i wadze ponad 200 kilogramów czyni zeń przerażający taran. Najczęściej jednak te ataki są pozorowane i mają tylko zrobić wrażenie. Tak naprawdę goryle są bardzo łagodnymi zwierzętami, które większość dnia spędzają na skubaniu pokrzyw, bambusów i dzikich selerów. Nie pogardzą również drobnymi owadami. Pasą się dosłownie przez cały dzień, z dwiema przerwami na odpoczynek – są aktywne od siódmej rano do siódmej wieczorem. Potrafią przy tym przejść od kilku do kilkunastu kilometrów. Przywódca decyduje oczywiście o rozkładzie dnia – jedzeniu, trasie i odpoczynku. Chroni i broni, ale również ma prawo do wszystkich samic w stadzie i nie toleruje żadnego nieposłuszeństwa. Goryle porozumiewają się na różne sposoby: grymasem, postawą, wydając pomruki. Wzajemną więź wzmacniają przez iskanie siebie nawzajem i dotyk. Dorosłe samice, ośmioletnie, odchodzą często do nowych stad. Samce w wieku piętnastu lat zakładają swoje rodziny lub odbierają stado staremu, mniej sprawnemu przywódcy. Goryle żyją na wolności 30–40 lat. Każde zwierzę ma swój indywidualny, niepowtarzalny „odcisk”... nosa. Można po nim odróżnić poszczególne osobniki, jak również określić łączące je pokrewieństwo.

W Parku Narodowym Bwindi aby wyruszyć na spotkanie z gorylami, trzeba obejrzeć film, następnie wysłuchać wykładu szefa ośrodka i otrzymać przydział do swojej grupy. Potem następuje spotkanie z przewodnikiem, który wyjaśnia co wolno, a czego nie wolno, i przedstawia nam rodzinę, którą będziemy tropić. Myślami jestem już w dżungli, wiem, że nie mogę tam jeść, pić, pozostawiać osobistych rzeczy, podchodzić bliżej niż na siedem metrów, świecić fleszem czy okularami, częstować bananami, machać rękami... Mam po prostu nie denerwować i nie stresować naszych kuzynów. Przyspieszony kurs, który można by nazwać „człowiek w kontakcie z gorylem”, trochę męczy, ale jest niezbędny, bo goryle kompletnie nie są odporne na przykład na nasze choroby i najlżejszy katar może je zabić.

Wreszcie ruszamy. Mamy dwóch „przecieraczy” z maczetami, przewodnika i dwóch strażników z groźnie wyglądającymi „kałachami”. Jak na ośmiu turystów to niezła obstawa. Wchodzimy ścieżką do dżungli. Przewodnik pokazuje nam badyle, które są przysmakiem goryli. Po przełamaniu wydłubuję miąższ – smakuje zupełnie jak rzodkiew. Z wygodnej, utartej dróżki wchodzimy w gęste zarośla i zaczynamy wspinać się prawie pionowym podejściem.

Potykam się o wystające korzenie i ślizgam w błocku. Codziennie pada tu deszcz, więc podłoże nie ma czasu wyschnąć. Ledwo dyszę, jest parno i stromo. Skupiam się na nogach i prę naprzód. Na chwilę przystajemy, by po kilku złapanych oddechach ruszyć dalej. Coś mimo wszystko pcha mnie do przodu: adrenalina, samozaparcie czy przeświadczenie, że nagroda jest już blisko. Po niecałej godzinie przewodnik daje znać, że mamy zostawić plecaki w jednym miejscu i zabrać tylko aparaty fotograficzne. Czyżby dopiero teraz czekała nas najgorsza wspinaczka? – przemyka mi przez głowę. Przewodnik tnie dalej gałęzie, a ja kątem oka dostrzegam na drzewie czarne gęste futerko, pomarszczony nos i brązowe oczy. Na chwilę tracę oddech i łza kręci mi się w oku. Przed moim nosem młody goryl pałaszuje jakiś owoc. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, widzę resztę gromady. Na kolejnym drzewie, gałęziach, w krzakach. Okazuje się, że jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron. Jeden z goryli wychodzi prosto na mnie – zamieram i chrząkając, próbuję się wycofać (chrząknięcia znam od tropicieli i z filmu o Dian Fossey Goryle we mgle). Wypatruję silverbacka – jest zasłonięty jakimiś krzakami, a ja nieopatrznie niebezpiecznie się do niego zbliżam. Przewodnik próbuje ułatwić mi oglądanie go i wycina maczetą przejście, sygnalizując tym samym nasze podejście. Srebrnogrzbiety nie jest chyba zadowolony – rusza przed siebie, a całe stado za nim. To, co następuje potem, trudno nazwać... biernym obserwowaniem. Rzucamy się w pogoń za naszą rodziną. Tylko to, co goryle robią z wdziękiem na czterech łapach lub po prostu turlając się zabawnie w dół, my nadrabiamy dziką galopadą, ślizgając się w błocie, potykając się o wystające gałęzie czy o siebie nawzajem. Nie wiem, jaki miałby być finał tej pogoni, na szczęście dla obu stron zatrzymuje nas głęboki rów. Goryle bez trudu pokonują przeszkodę i zaczynają się paść naprzeciwko, na zielonej, dziko zarośniętej skarpie. Mają tu wszystkie smakołyki i są poza naszym zasięgiem. My zaś szczęśliwie możemy je dalej obserwować – jak na patelni. Nasza godzina nie wiadomo kiedy mija. Ociągając się, ostatnia ruszam za resztą grupy...

Przesłanie Dian Fossey

Dian Fossey zawsze mówiła „moje goryle”, czym doprowadzała do wściekłości lokalne władze, sponsorów, pracowników parku narodowego i niektórych swoich studentów. Nie potrafiła być biernym badaczem, osobiście tworzyła i kierowała patrolami złożonymi ze strażników i tropicieli, które czynnie walczyły z kłusownikami. Bezpardonowa, trwająca wiele lat bitwa przyniosła w efekcie zwycięstwo. Goryle przetrwały, ale sama Dian zginęła, dosłownie jak żołnierz na posterunku, podstępnie zamordowana w swoim górskim domku. O ironio, pochowana na stokach wulkanu Karisimbi, wśród swoich ukochanych, najczęściej zabitych goryli, jest stałym i niemałym dochodem dla Parku Narodowego Wulkanów, który robił wszystko, by się jej pozbyć. Współcześnie jej grób przyciąga jak magnes turystów z całego świata, a „goryla turystyka” przynosi spore pieniądze krajom, gdzie żyją te naczelne.

Nie potrafię również myśleć o tropionych gorylach inaczej niż moje goryle, moja rodzina. Kiedy czytam teraz fragmenty pamiętników Dian Fossey, rozumiem całkowicie jej pionierską odkrywczą pasję: „W zeszłym tygodniu dwa goryle podeszły do mnie na odległość sześciu metrów, gdy reszta zachowała dystans dziesięciu do dwudziestu metrów, i pozostały tam przez ponad godzinę! Nie ma słów, którymi mogłabym opisać moje podniecenie, nie zapomnę tego do końca życia”.

Sama również nigdy tego nie zapomnę: powrotu do naszych prapoczątków, całkowitego zespolenia z naturą, godziny szczęścia, oszołomienia, niesamowitych wrażeń i wzruszeń.

 

 

Źródło: archiwum "Globtrotter"

Tekst: Mira Kurowska

 

Zaciekawiła Cię ta historia? Sprawdź nasze wyjazdy

Wycieczka do Ugandy i Rwandy z obserwacją goryli i szympansów| 14 dni

UGANDA RWANDA BURUNDI 16 DNI Parki narodowe Afryki Wschodniej

Wycieczka Uganda – Rwanda – Kongo – Burundi | wycieczka z polskim pilotem w 18 dni